Tylko nie mówmy o nieszczęściach
Czy znaleźliście się kiedyś w sytuacji, kiedy chcieliście powiedzieć w towarzystwie o chorobie w rodzinie lub o doniesieniach na temat śmierci jakiegoś dziecka, a znajomi po chwili szoku i ubolewania zaproponowali zmianę tematu?
Wielokrotnie byłam świadkiem sytuacji, kiedy trudne i smutne tematy poruszane w większym gronie, były ucinane i szybko zastępowane przez rozmówców czymś pozytywnym i przyjemnym np. wspomnieniami z wycieczki do tropików lub opowiadaniem o trofeach z ostatniego shoppingu.
W laickiej Europie podobnym tabu jest też religia i otwarte mówienie o Bogu.
Kilka dni temu spotkałam się z młodą dziewczyną, która od roku przebywa w szpitalu psychiatrycznym, ale dostała kilkudniową przepustkę i chciała się ze mną spotkać. Jest osobą wierzącą, ale jej choroba ma duży wpływ na jej pojmowanie wiary, co sprawia, że nie jest łatwym rozmówcą. Poszłyśmy na kawę do McDonalda. Po kilku minutach rozmowy, kiedy zaczęła na głos opowiadać o tym, jak duchowo cierpi zamknięta w szpitalu z osobami niewierzącymi i szydzącymi z Boga, ludzie siedzący w pobliżu najpierw zamilkli obserwując nas, po czym kolejno zaczęli wychodzić rzucając pod nosem cyniczne komentarze.
Moje obserwacje tego zjawiska trwają już kilka lat i z przerażeniem muszę przyznać, że choroba, śmierć, czy inne kłopoty są nie tylko tematem tabu współczesnego świata, ale też działają na ludzi odstraszająco. Kilka razy widziałam, jak w trakcie trudnych rozmów, niektórzy chyłkiem czmychali z towarzystwa, a potem unikali tych, którzy zainicjowali smutną dyskusję.
Okazuje się, że trend ma dość rozległy zasięg, bo z ostatniego badania przeprowadzonego przez TNS OBOP wynika, że ponad połowa Polaków (58 %) nie lubi rozmawiać ze znajomymi o swoim zdrowiu. Jeszcze większa grupa jest wyczulona na temat śmierci i przemijania.
Znamienne dla XXI wieku stało się przebiegunowanie tego, co nie przystoi z tym, co jest warte omówienia na forum. Nietrudno dziś nakłonić ludzi (zwłaszcza tych młodych) do rozmów na temat erotyki oraz ich życia intymnego – ilość detali, jakie możemy usłyszeć, czasami może zniesmaczyć. O patologicznym wręcz przesunięciu granicy wstydu w społeczeństwie świadczy powodzenie serii filmów o Greyu oraz kanały na YT prowadzone przez nastolatki opowiadające o swoich podbojach łóżkowych.
Kupowanie markowych i drogich przedmiotów też zwykle nie jest trzymane w tajemnicy, podobnie jak zagraniczne wojaże. Wystarczy, że zalogujemy się na Facebooka i prawie, na każdym profilu zobaczymy pasmo zdjęć ociekających szczęściem i bogactwem. Dlatego z informacjami o tym, co nazywamy sukcesem i spełnionymi marzeniami naszych znajomych, zawsze jesteśmy na bieżąco.
Dlaczego zatem dzisiejszy człowiek – mieszkaniec krajów rozwiniętych, który ma dobre wykształcenie, posiada dach nad głową i zaopatrzenie we wszystko, czego potrzebuje i o czym marzy, tak panicznie boi się choroby, śmierci i przemijania?
Choć niewiele osób sobie z tego zdaje sprawę, to jest to efekt kulturowego lansowania indywidualizmu każdego człowieka i przypisywania mu wielkiej mocy sprawczej (tzw. New Age – artykuł na ten temat pojawi się wkrótce). Cały wysyp mówców motywacyjnych przekonuje nas o tym, jak mocą własnej woli i rozumu możemy zmienić losy swoje i świata; wszechobecne zajęcia z jogi, które mają nam ułatwić koncentrację „energii”, osiągnięcie głębokiego pokoju, poczucia harmonii i szczęścia, a także „wiara w siebie” powtarzana jak refren w różnych źródłach – to wszystko pasuje do problemów i śmierci jak pięść do nosa, więc lepiej o nich nie wspominać.
Problem w tym, że nie wyeliminujemy cierpienia i przemijania milczeniem lub ucieczką przed nimi. Każdy z nas doświadczy kiedyś choroby, utrapień, a już z największą pewnością śmierci.
Czy w takim razie wszystkie te ideologie i działania zmierzające do umocnienia siebie jako gwaranta własnego szczęścia mają jakikolwiek sens?
Czy nie jest lepiej zaakceptować życie takim, jakie ono jest, razem z jego radościami i smutkami?
Problemem współczesnego człowieka nie jest tak naprawdę choroba, śmierć i porażka. Jego problemem jest to, że ignoruje obecność Pana Boga, który jest i który chce cieszyć się jego szczęściem i wzmacniać go w chwilach smutku i cierpienia. Naszym największym tabu jest nasza ślepota na Miłość – tą prawdziwą. Nawet Ci, którzy przyznają się do wiary w Boga, nie chcą się na Niego zdać w swoim życiu, bo chcą mieć wszystko pod kontrolą.
Taka droga to droga do wielkiego upadku – nie znam nikogo, kto mocą własnego umysłu uzdrowiłby kogokolwiek, nawet siebie, z nieuleczalnej choroby lub trwałego kalectwa. Znam za to wiele osób, które zostały uzdrowione, kiedy z ufnością zawierzyły się Panu.
I nie chodzi tylko o to, żeby na wierze „coś ugrać”, albo zyskać jakiś cud. Samo cierpienie może nas niezwykle rozwinąć – ukształtować charakter, wzmocnić empatię i nauczyć mądrości. Nie odrzucajmy więc tego co trudne tylko dlatego, że się boimy.
Czy dostrzegacie inne tematy tabu w społeczeństwie? Dajcie znać w komentarzach.