Kolejny roczek mija, a Ty czyja?
Mija rok. I kolejny. Wciąż to samo pytanie. Od bliskich, znajomych, i od nieznajomych. Nadzieje i oczekiwania. Niespełnione zakochanie. Kolejne rozczarowanie. Przecież tak się starałam. Złość i ból. Porażka? Sens? Dlaczego znowu nic nie wyszło? Dlaczego inni nie muszą tak długo czekać?! Dlaczego tak miało być? Boże, dlaczego?
Mam 27 lat i wciąż jestem panienką. Znam ból odrzucenia i niespełnionej miłości… ale i radość wypływającą z nadziei, że wszystko jest po coś. Choć kiedy tęsknota przeszywa moje serce, złoszczę się. Są chwile, kiedy wolałabym uciec, by tylko nic nie czuć, nie pragnąć. To chwile, w których rozum nic nie rozumie, a serce krzyczy: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” Ps 22, 1. Jakby wysłuchiwał wszystkich (no, może prawie wszystkich) wokół, oprócz mnie!
Czasami czuję się jak Sara, która aż siedem razy doświadczyła śmierci tych, których kochała. Z rozpaczy sama wołała o śmierć, aż siedem razy umarła w niej nadzieja. Siedem, a więc – nieskończenie wiele. Umarła wiara, że coś może się zmienić w jej życiu, umarła nadzieja, że dla niej też kiedyś zaświeci słońce. Umarły marzenia, umarło serce…
Ale nie mogę zatrzymywać się na bólu. Nie chcę i nie mogę. Wybieram wdzięczność oraz radość! Żyję nadzieją, ale nie tą naiwną, że jakoś się ułoży. Nadzieją pewności OBIETNICY. Nadzieją wiary. I chcę patrzeć na Jezusa! Przed Nim wylewam swe serce. Zanoszę swe pragnienia pod krzyż. Jestem cenna, piękna i bezgranicznie kochana. A moja wartość przewyższa perły! (por. Prz 31, 10) Chcę jak najlepiej wykorzystać ten czas, by niczego potem nie żałować! To czas, by pracować, uczyć się i rozwijać swoje pasje. Móc więcej czasu spędzać z Bogiem i kształtować piękno serca. By uczyć się cierpliwości, wolności i wdzięczności. By uczyć się gotować i prowadzić dom. By nie stracić radości! By przestać w końcu czekać na księcia z bajki, lecz żyć pełnią życia! Już dzisiaj. Teraz
Bo życie jest naprawdę piękne! Mam więcej czasu, by kochać innych i budować przyjaźnie. By częściej odwiedzać ukochaną babcię i być dla niej radością. By założyć piękną sukienkę i pójść na kawę do ulubionej kawiarni. Pobyć więcej czasu sama ze sobą, posłuchać siebie, swoich uczuć oraz potrzeb. Dzisiaj potrzeba dużo CISZY. W ciszy wszystko wypływa… Potrzeba pytać siebie, co mnie boli, co sprawia mi radość, potrzeba zachwytu nad tym, ku czemu wyrywa się moje serce… By słuchać głosu Boga i żyć tym Słowem. By zaszyć się z książką w zimowy wieczór i odciąć się od całego świata. By marzyć i tęsknić. By służyć we wspólnocie i nabierać nowych sił. By mówić innym o Jezusie. By obdarować kogoś dobrym słowem, uśmiechem, czy kupić sobie ulubione kwiaty. Wstawić je do wazonu i zachwycać się pięknem. Smakować chwilę. Cieszyć się najmniejszym promieniem słońca. By dbać o siebie. By rozkwitać! ?
By nie szukać szczęścia w mężczyźnie (!) i niczego nie przyśpieszać. Bo to Bóg jest Miłością, a nie człowiek. By wciąż na nowo odkrywać, jak marnym pyłem jestem, który na nic nie zasługuje. A jednocześnie zasługuję na NAJLEPSZE! By nie żebrać o ochłapy „miłości” i nie dać się wykorzystywać. By chronić się przed toksycznymi relacjami oraz szanować samą siebie. By uczyć się powiedzieć NIE. I zarazem być otwartą na relacje. By zejść z wieży i dać się znaleźć. By nabrać dystansu do siebie. I do tego, co trudne. Bo w życiu wszystko przemija. By przestać patrzeć na innych. I zachwycić się swoją drogą! By być świadectwem nadziei dla tych, którzy już ją stracili. By śmiać się i płakać. By nie czekać, aż przeminie burza, lecz tańczyć w deszczu!
Tylko wtedy kocham drugiego człowieka, gdy nie jest on dla mnie całym światem. Gdy jestem bezinteresownym i czystym darem. Gdy pociągam go do dobra i miłości, a nie do grzechu. Gdy daję mu wolność, pozwalam odejść. Nawet na koniec świata. Bo moją pierwszą miłością jest JEZUS. Gdy szukam woli Bożej. Gdy żyję Jego Słowem i Eucharystią. Nie żalem, niepokojem, presją społeczną, czy zazdrością, gdy… dostaję zaproszenie na kolejny ślub znajomych. A to już chyba siódmy w tym roku.
A może to czas, by cierpieć? Krzyczeć? Płakać z bólu? Kochać i tęsknić? A może trwać w milczeniu, ufając, że wszystko ma swój czas? By uczyć się kochać Jezusa? By mieć wolne serce? By potem bardziej docenić drugiego człowieka? By być kiedyś wspaniałą żoną i matką? By czekając… przestać czekać! By cierpiąc… cieszyć się życiem!
Wiem, że moim powołaniem jest małżeństwo. A chwilowa samotność jest drogą do niego. Dziś tak wiele osób cierpi z powodu postawienia człowieka ponad Bogiem. Zrezygnowane i niedoceniające samych siebie kobiety gubią gdzieś po drodze radość i zachwyt. Albo rezygnują ze swoich wartości i desperacko szukają kogoś, kto zapełni ich pustkę w sercu. (Nie)świadomie wchodzą w przekleństwo, a potem poddają się i porzucają swoje marzenia. Przeraża mnie, jak wiele kobiet postrzega panieństwo jako coś gorszego, by tylko jakoś przetrwać (!) do małżeństwa. Wtedy to zacznie się życie! Wtedy to będę szczęśliwa! Jak już tylko będę mieć chłopaka, to zacznę się pięknie ubierać! Wtedy założę sukienkę, zacznę pracować nad swoimi słabościami, upiekę ciasto, pójdę do kina, pojadę na wakacje, może wtedy zadbam o siebie… „Kiedyś” – o, ironio! Zbyt często dajmy się oszukać twej szatańskiej iluzji.
A gdzie jest godność i miłość do samej siebie? Może moje chwilowa samotność nie jest przekleństwem, lecz DAREM? Czy na pewno wiem kim jestem, czego pragnę, jakie jest moje powołanie? Może mam w tym czasie przed ślubem do spełnienia jakąś misję? Może nie odkryłam jeszcze swojej niepowtarzalnej wartości i szacunku do samej siebie? Może już najwyższy czas, by odkryć, że swoim nieskromnym ubiorem niczego „nie przyśpieszę”? I zacząć słuchać Bożego Słowa, a nie wszystkich wkoło? Może moje serce potrzebuje uzdrowienia? A może to mój przyszły mąż jeszcze nie jest gotowy, by mnie poznać? Może zagubiony topi się w bagnie grzechów? A ja, zamiast modlić się o jego nawrócenie, użalam się nad sobą?! I narzekam na brak odpowiedzialnych i pewnych siebie mężczyzn na tym łez padole? A może ON potrzebuje jeszcze WIĘCEJ modlitwy? Konkretnej ofiary. Lamentuję, czy błogosławię? A może to po prostu próba wiary? Może mam odkryć sens tego cierpienia? Może mój ból jest obietnicą wielkiej radości? A może pragnę za bardzo? Może nie jestem w tym wolna i kręcę się wokół marzenia o małżeństwie i gromadce dzieci, niczym błędna owca? Może pragnę BARDZIEJ mężczyzny, niż Jezusa? Przecież założenie rodziny nie sprawi, że mój świat zawiruje i znikną wszystkie problemy. Pojawią się nowe. Nierzadko trudniejsze. Małżeństwo to nie tylko wspólny dom i dzieci, lecz przede wszystkim dar i zadanie. Wspólna droga do świętości. O takim świętym małżeństwie marzę. Bo warto czekać! Warto marzyć! Ale wielkie marzenia to też wielka WALKA!
Błogosławiona (czyt. szczęśliwa!) samotność, w której odkrywam, że kochać Boga, to kochać Go za to, że po prostu JEST. Nawet gdy wydaje się, że o mnie zapomniał, nawet gdy po ludzku już wszystko stracone. Bo to naprawdę żadne poświęcenie służyć Mu, gdy jest tak pięknie. W chwilach próby sprawdza się moja wiara. Bezinteresowna miłość. I wierność. Błogosławiona samotność, w której odkrywam, że zakwitam za cenę cierpienia. Że moim celem jest zbawienie, a największym dowodem mojej miłości do Boga jest ufność i uwielbienie w bólu. Zamiast czekać na cud, mogę być cudem dla kogoś innego! Zamiast potęgować frustrację z powodu niewysłuchanej (jeszcze) modlitwy, mogę na nowo uwierzyć, że „On spełni pragnienia mojego serca” Ps 37, 4
Tak, czasem tracę wiarę. Październikowy deszcz, smutek i Happysad. A miało być tak pięknie… Naprawdę? Choć przecież taka jest droga wiary. Świadomie ją wybieram. Choć tak wiele nie rozumiem. A gdy po ślubie kolejnej przyjaciółki czuję się jak Jane z „27 sukienek” … Gdy znowu budzi się zazdrość… Gdy atakują mnie zniechęcenie i rozpacz… ucinam je Słowem Bożym! Jednym wersetem! „Moja kraina otrzyma męża” (por. Iz 62, 4) Gdy gaśnie we mnie nadzieja, wspominam pierwsze spotkanie z Jezusem. Gdy chcę porzucić swoje marzenia, zaczynam marzyć na nowo! Wracam do swojego serca. Wracam do ciszy… Wracam do Maryi. Do mojej ukochanej Panienki z Guadalupe, która przypomina mi, że Pan o mnie nie zapomniał! Że ma dla mnie wielkie rzeczy! Słucham Ducha Świętego i pielęgnuję dobre pragnienia. Wracam do cudów, które Bóg uczynił w moim życiu. Uśmiecham się do pięknych wspomnień. Wracam do Słowa, do Jego OBIETNIC!
I choć po ludzku często tracę tę wiarę, na dnie serca jest pewność… wiary. Wypełnianie mojego powołania nie zacznie się z chwilą, gdy stanę na ślubnym kobiercu. Ono wypełnia się codziennie. Bo już teraz przygotowuję się do jedności z moim przyszłym mężem. Codziennie modlę się o jego nawrócenie. Wierzę, że modlitwa i post uczynią CUD. Zawsze marzyłam, że mój pierwszy chłopak zostanie moim mężem (sic!). Może właśnie w tych rozczarowaniach Bóg spełnia moje wielkie marzenie?
Wiem, że to będzie piękne spotkanie... I wynagrodzi wielki ból długiej samotności. Objawi się wielka Boża chwała i moc. Bo to On nas połączy, to On pobłogosławi tę miłość. I obdarzy kimś wyjątkowym. Nie, nie idealnym! Ale idealnym dla mnie. Tak jak Sarę obdarował Tobiaszem. Oboje musieli przejść swą drogę krzyżową, by się spotkać. W chwili największej rozpaczy i bezsilności Sara powierza się woli Bożej. Bóg wysłuchuję tę szczerą modlitwę (którą rozpoczyna od uwielbienia Boga!) i posyła Anioła Rafała, by uleczył ich oboje. Odmienia ich los i wypełnia się OBIETNICA: „Pan nieba obdarzy cię radością w miejsce twego smutku” Tb 7, 16 Niesamowita moc szczerej modlitwy. Modlitwy, którą rozpoczyna złamane serce kobiety. Zachwycają mnie słowa, że Tobiasz „zapłonął ku niej wielką miłością i serce jego przylgnęło do niej” Tb 6, 19. Ja też chciałabym iść do ołtarza ubrana w wielką miłość. I tak piękną czystość. By z całych sił móc wyśpiewać moje wymarzone HALLELUJA! By tę miłość nie tylko przyjąć, ale przede wszystkim – ofiarować. By być przyjaciółką i ukochaną, jego słodką radością.
Nie będą więcej mówić o tobie „Porzucona”,
o krainie twej już nie powiedzą „Spustoszona”.
Raczej cię nazwą „Moje <w niej> upodobanie”,
a krainę twoją „Poślubiona”.
Albowiem spodobałaś się Panu
i twoja kraina otrzyma męża. Iz 62, 4
I najbardziej kochać Ciebie, Panie! Dziękuję, że jesteś. Dziękuję, że uczysz mnie czystej miłości. Dziękuję, że jesteś źródłem mojej nadziei i radości. Dziękuję za piękne marzenia i Twoje obietnice. Dziękuję za Twoją wielką miłość do mnie. Dziękuję, że umarłeś dla mnie!
„Starajcie się najpierw o królestwo Boże i Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” Mt 6, 33
Niech mi się stanie według Słowa Twego!
Czyja? Twoja, Panie!
Panienka i przyszła żona!