Książe na białym koniu
Z dnia 14 lutego 2020
0

Wpis ten dedykuję kobietom, które czekają, albo właśnie znalazły swojego KSIĘCIA NA BIAŁYM KONIU
Moje odkrycia mogą Cię zasmucić i zezłościć – zdaję sobie z tego sprawę. Mnie też kiedyś bardzo bolały. Ale ostatecznie zaprowadziły i wciąż prowadzą do wolności serca. Dały motywację, by przyjrzeć się swojemu sercu i zrobić porządek z nieuporządkowanymi pragnieniami. I NIE, nie uciekać od nich! Nie, nie zamykać się w wieży jak księżniczka! Dały motywację, by przewartościować kilka rzeczy, zdjąć niepotrzebne ciężary ze swoich pleców i bardziej patrzeć w kierunku Nieba, niż ziemi.
Ból rozczarowania sprawił, że zaczęłam kierować swe pragnienia we WŁAŚCIWĄ stronę.
Tak więc, zaczynajmy.
Wymarzony Książę. Na początek dwa słowa o NIM. Tym wymarzonym.





WHY 

Odpowiedź jest trywialna, a zarazem dość przejmująca.
KSIĄŻĘ NA BIAŁYM KONIU NIE ISTNIEJE.
Ot tak, po prostu. Bajki to fikcja, choć bardzo piękna. Scenariusze komedii romantyczne też bardzo dobrze się sprzedają. Życie setek mężatek (nawet tych wierzących
) niekoniecznie odzwierciedla teraz ich wielki dzień ślubu, kiedy to wszystko wyglądało tak pięknie. Nawet wytrwali w czystości.

Tylko potem jakoś coraz trudniej. Inne mężatki nierzadko cierpią z powodu samotności, braku satysfakcji seksualnej, czy frustracji związanej z wychowywaniem dzieci, lub ich braku. Jeszcze inne żyją samotnie z powodu śmierci męża.
Bo życie to nie bajka.
Myślę, że każda kobieta zmaga się z tą pokusą, która dotknęła pierwszą Ewę.
„Ku mężczyźnie będziesz kierowała swe pragnienia, a on będzie panował nad tobą”… Por. Rdz 3,16
Przekleństwo kobiecego serca.
Tak, przekleństwo

Dramat. Pokusa ubóstwienia LUDZKIEJ miłości. Ubóstwienia CZŁOWIEKA. Chłopaka, narzeczonego, czy męża. Taka kobieta, nawet jeśli poznała Jezusa (sic
), może wciąż żyć w sercu z marzeniem, że będzie tak naprawdę szczęśliwa, KIEDY wyjdzie za mąż..

No dobrze, ale czy nie o tym mówi Biblia?! Że jesteśmy stworzeni dla siebie nawzajem? Przecież „mężczyzną i kobietą stworzył ich”!
Jak najbardziej! Jesteśmy dla siebie stworzeni. Przecież to sam Bóg zaplanował małżeństwo. Ale NAJPIERW jesteśmy powołani do tego, by kochać Boga z całego serca, i z całej duszy i z całej myśli swojej i z wszystkich sił..!
A kobieta, dla której Bóg nie jest NAJWAŻNIEJSZY, zaczyna się zatracać.
Ma trudności z powiedzeniem STOP,
z wyznaczaniem jasnych GRANIC,
i chronieniem samej siebie przed nieodpowiednimi mężczyznami.
Żyje w iluzji, że może po ślubie on się zmieni! Albo nawróci! 

A może ja go nawrócę! Ja go URATUJĘ! Przecież jest taki biedny. Taki niezdecydowany. I zaczyna (często nieświadomie, w swej dobroci! ) grać jego mamusię, kierownika duchowego tudzież psychologa.
Naiwność – cecha iście kobieca.
Kiedyś marzyła, żeby mieć u boku Bożego Wojownika, zdecydowanego i mądrego mężczyznę, który wie czego CHCE, podejmuje DECYZJE i ponosi za nie pełną odpowiedzialność. Kiedyś marzyła, żeby on ją chronił… dziś zgadza się na MINIMUM 

I przestaje się SZANOWAĆ.
Kiedyś marzyła o czystej miłości, dziś zgadza się na współżycie przed ślubem, potem wspólne mieszkanie i zabawę w małżeństwo. Szuka w nim potwierdzenia swojej wartości i piękna. Zgadza się, by mężczyzna panował nad nią.. Emocjonalnie i psychicznie. Boi się, że zostanie sama do końca życia, przeraża ją samotność, dlatego rezygnuje ze swoich zasad, ideałów i wielkich marzeń. Nie mówi mu o swoich potrzebach. Marzy o rodzinie, ale gubi się w swoich pragnieniach. I już sama nie wie czego chce (podobnie jak on).
A potem przy najbliższym spotkaniu z przyjaciółką narzeka na tę dzisiejszą męskość. Płacze, bo on już nie jest taki wspaniały jak na początku. Albo nagle zniknął. Dała mu wszystko, całą siebie, więc teraz niech się nie dziwi, że on szuka kolejnych atrakcji. Przecież to wojownik.
Zamiast być mądrą – woli być nowoczesną.
Nie stawia WYMAGAŃ (najpierw sobie)!
Są też singielki, które z jękiem i żalem czekają na swojego Księcia. Wtedy zacznę żyć. Wtedy to zacznę się pięknie ubierać! Wtedy to zacznę dbać o siebie i o swoje zdrowie! Wtedy to wyrwę się ze swojego pracoholizmu. Wtedy to pójdę do kina, zjem dobrą kolację w wymarzonej restauracji, wtedy to pojadę na wakacje..
„Kiedyś” – o ironio. Zbyt często dajemy się oszukać twej szatańskiej iluzji.
Inne wpadają w narzekanie na brak odpowiednich mężczyzn.
Czujesz się już gotowa na związek, a kiedy latami nic się nie „dzieje” zaczynasz wątpić, lamentować i sama żebrać o uwagę i okruchy bliskości. Szorty, głębokie dekolty, krótkie spódniczki. I coraz krótsze. Byle tylko.. był! Już nieważne kto. Byle tylko był.
A może to Twój przyszły mąż jeszcze nie jest gotowy na to spotkanie? Może zagubiony, topi się gdzieś w bagnie grzechu? A Ty, zamiast modlić się o jego nawrócenie, wciąż narzekasz na brak odpowiednich mężczyzn na tym łez padole? Może on potrzebuje konkretnej ofiary?
(Nie zmarnuj swoich łez..)
Zaczynasz ufać bardziej rzeczywistości, w której brak perspektywy na wyjście za mąż,
niż Bożemu Słowu, które mówi, że
„Cierpliwy do czasu dozna przykrości, ale potem radość dla niego zakwitnie..” Syr 1, 23 I Twoja wiara szybko zaczyna gasnąć, a zakochanie w Jezusie wydaje się jakąś odległą abstrakcją. Obawiasz się, że jesteś mniej wartościowa od koleżanek mężatek i matek.
Jestem przekonana, że każda zmiana zaczyna się od nas SAMYCH. Cierpliwość to piękna cecha i warto nie odrzucać tej szansy, by się w niej ćwiczyć.
Są też cudowne, Boże kobiety, które nie radzą sobie ze samotnością, frustracją i instynktem macierzyńskim. Nie opowiadają Jezusowi o swoich pragnienia serca i bezsilności. Tracą nadzieję na zmianę. Zaczynają wątpić
w samego Najwyższego.

Absolutnie nie deprecjonuję tutaj Twojego bólu.
Nie mam odwagi na trywialne rady z cyklu:
„Jak wykorzystać dobrze czas panieństwa?”
„Co zrobić, żeby znaleźć męża”?
Albo:
„Jak dać się znaleźć?”
Też nie rozumiem, dlaczego Twoje życie układa się inaczej niż w Twoich planach, czy najświętszych marzeniach.
Rozumiem natomiast Twój ból. Rozumiem to bardzo dobrze. Znam te momenty zazdrości, smutku, i poczucia zapomnienia przez Boga. Jestem z Tobą i przytulam Twoje serce.. Najmocniej jak potrafię. I modlę się za Ciebie.
Chcę się tylko podzielić moim odkryciem, które ratuje moje życie w momentach, kiedy tęsknota i zwątpienia zdają się nie do zniesienia.
Tak, bo mnie te pokusy też dotyczą.
Kiedy spotkałam Jezusa, odkryłam, że to On jest MIŁOŚCIĄ.
Jakie to proste. W teorii.
Tak, zgadzam się.
Bo pomiędzy wiedzą a doświadczeniem jest duża przepaść.
Zaczęłam doświadczać. Miłości Bożej. Całym sercem. W samym środku rozpaczy, niezrozumienia i bezsilności. Na pustyni własnej samotności.
I wtedy moje życie zaczęło się zmieniać.
Odkryłam, że kobieta, która zna swoją wartość; kobieta, która wie i DOŚWIADCZA (!)
że jest PIĘKNA i bezgranicznie KOCHANA, nie potrzebuje się nikomu narzucać. Nie woła głośno o uwagę, nie musi całemu światu pokazywać, jaka jest niezwykła. KOŃCZY toksyczne relacje. Zrywa z grzechem. Ale zaczyna w końcu wymagać. Pragnie dobra dla ukochanej osoby. Ale na tym pragnieniu nie kończy, DZIAŁA!

Odkryłam też, że wtedy czuję się nieszanowana, kiedy na to POZWALAM!
Że NIKT na tej ziemi ostatecznie nie da mi szczęścia. Nie mogę oczekiwać od mężczyzny, że da mi spełnienie. Przecież nikt nie jest ideałem. Ani miłością! Jest po prostu człowiekiem.
I wystarczy, że spojrzę na siebie – genialna zachęta do POKORY.
ALE! Nie mogę także porzucać swoich pragnień o świętym małżeństwie! Nie mogę się poddać, nie chcę! Bo mój tata nauczył mnie walki i podążania za tym, czego chcę. No i odwagi.
I teraz najważniejsze odkrycie..
Odkryłam, że mam KIEROWAĆ wszystkie swoje pragnienia serca KU JEZUSOWI..

Czy to oznacza, że mam porzucić ukochanego, jeśli tkwię w chorej relacji?
Nie wiem. Nikt Ci na to pytanie nie odpowie. Słuchaj serca i rozumu.
Może tak.
A może wystarczy zerwać z grzechem i rozpocząć walkę o prawdziwą miłość, a nie zadowalać się jej namiastką.
A teraz pytanie singielki – Czy to oznacza, że mam przestać szukać męża i zamknąć się w zakonie?
Jeśli czyimś powołaniem jest zakon to jak najbardziej.
We wszelkich innych „przypadkach” pytanie to wydaje się dość mocno retoryczne. Mam być otwarta na relacje, tak. Ale mam być przede wszystkim sobą. NIC na siłę. Nie mogę odrzucać swoich uczuć, emocji i pragnień serca. Nie mogę wyrzucać do kosza..tak naprawdę części siebie. Ale nie mogę też dać się porwać tym emocjom i mojej niecierpliwej uczuciowości.
Kochając Boga z całego serca, całej duszy i mocy, kocham siebie i chcę obdarzać miłością innych. Chcę być czystym darem. Mam świadomość swej wielkiej godności. Jestem tak samo wartościowa jak matka szóstki dzieci, czy żebrak na ulicy.
SZANUJĘ siebie 

Nie dam się wykorzystywać. Nie zgadzam się na przelotne znajomości, seks i wspólne mieszkanie przed ślubem, zabawy w kotka i myszkę, czy dziecinne zachowania niezdecydowanych wiecznych „chłopców”, czy podrywaczy. Jeśli ktoś szuka chwilowej przygody, zachęcam do podróży do jakiegoś gorącego kraju. Szaleństwo gwarantowane. Ja natomiast nie pozwalam, by mężczyzna panował nade mną (emocjonalnie)!
Ucinam toksyczne relacje. Wyznaczam granice. Mężczyzna musi pokazać CZYNEM, a nie tylko słowem, że traktuje mnie poważnie.
Natomiast jeśli ktoś wiecznie nie potrafi się zdecydować, nie umie dostrzec we mnie piękna i wartości, i nie pokazuje swoim zachowaniem, że kocha Boga – JEGO strata.
Nie będę dla nikogo opcją. Ani zabawką. Ani „żoną” przed ślubem. Ani dziewczyną na jeden wieczór na imprezie. Lepiej być samemu, niż tkwić w związku bez przyszłości. Wolę NIC, niż rydz! Przecież zostałam stworzona do WIELKIEJ miłości.
I ja też szanuję mężczyzn. Chcę im dodawać skrzydeł, wspierać. Nie daję nikomu złudnej nadziei, nikogo nie wykorzystuję. Jestem sobą. Choć niestety w dzisiejszym świecie bycie sobą, otwartość i uśmiech nierzadko są odczytywane jednoznacznie. Postrzegamy siebie często zerojedynkowo, co jest bardzo egoistyczne. Zatraciliśmy naturalność i spontaniczność.
Kobieta bardzo szybko przywiązuje się emocjonalnie, dlatego trzeba boskiej mądrości i roztropności oraz dobrej komunikacji, by się nie pogubić w relacjach. I podjąć ryzyko, wystawić swe serce na zranienie. Ale przecież w miłości nie ma lęku, no nie?
John Eldridge napisał kiedyś, że
„w przeżywaniu tęsknoty ból nabiera słodyczny, jeśli tylko pozwolimy mu, by ciągnął nasze serca z powrotem do domu”
Wow!! Niesamowite słowa. Zachęta, by nie uciekać od swojej samotności w ramiona przypadkowego mężczyzny, ani w pracę, ani w niewiarę, czy w zwątpienie w Boże obietnice. Piękna zachęta, by WYTRWAĆ w tym bólu.
W tej samotności. W braku spełnienia.
W pragnieniu bliskości.
Dobrze przeżyta (czyt. przyjęta i sensownie wykorzystana) samotność to jeden z wielkich darów jakie kobieta może wnieść w małżeństwo.
To też zachęta, by opowiadać swoje serce Maryi – Tej Najpiękniejszej. To wspaniała Mama i przyjaciółka! Któż lepiej wie jak doradzić i pocieszyć niż Ta, która jest Niepokalana?
Któż lepiej Cię zrozumie, niż Ta, Która zaufała, że Wielki Piątek nie jest końcem? Że Bóg jest wierny Swojemu Słowu..
To zachęta, by nosić Słowo Boże w sercu, czytać głośno, ogłaszać zwycięstwo nadziei w samym środku ciemnej nocy!.. Mieć pewność, że nadejdzie poranek, że Pan ODMIENI mój los (w Jego czasie).
Najświętsza PANIENKA cudownie kształtuje kobiece serca i przygotowuje na najlepsze.
Na NAJLEPSZE! 

Ona nie potrzebowała mężczyzny do szczęścia. Ona kochała całym sercem Boga, a On obdarował Ją najcudowniejszy mężczyzną – świętym Józefem
Ale była w tym wolna, czysta i tak szalenie kochająca.

Zachęcam Cię zatem byś zaczęła kierować wszystkie swoje pragnienia i tęsknoty KU MIŁOŚCI-BOGU 

I nie napiszę, że On w odpowiednim czasie podaruje Ci męża.
Dlaczego?
Bo w to już nie wierzę. Zbyt często wmawia się ten mit chrześcijankom, zachęcając je tym samym do bierności, niewymagania od siebie
i zrzucania odpowiedzialności na Boga.
A przecież to nie Bóg decyduje za kogo wyjdziesz za mąż. On może Cię zachęcać do pewnych decyzji, ale ostatecznie to TWÓJ wolny wybór.
Nigdzie w Biblii nie jest napisane, że Bóg zsyła kobietom mężczyzn.
I obalając ten mit, równocześnie wiem też, że w niektórych sytuacjach dokładnie tak jest – że Bóg dosłownie odpowiada na modlitwę i zsyła męża/żonę. Bo taki miał plan, by błogosławić miłość TYCH dwojga osób.
Wierzę w ogromne wstawiennictwo Maryi – Matki Pięknej Miłości.
Wierzę też, że Słowo Boże jest prawdą.
Wierzę w moc wytrwałej i cierpliwej modlitwy.
Wierzę, że jeśli będziesz „radowała się w Panu, On spełni pragnienia Twojego serca!” 

por. Ps 37, 4
No właśnie – w Panu 

Wierzę też, że Bóg stawia na naszej drodze nieprzypadkowych ludzi. Jednak każdy jest wolny i sam decyduje z kim chce się związać.
Wierzę, że szczęśliwy związek nie jest wygraną na loterii, ale owocem ciężkiej pracy oraz wierności wartościom i cierpliwości.
Wierzę też, że w życiu nie ma przypadków.
Wierzę, że miłość nigdy nie ustaje.
Wierzę, że wszystko ma swój czas.
Wierzę, że Bóg jest dobry.
I że dla Niego nie ma NIC niemożliwego.
Wpis pochodzi z blogu Obdarowana
- Reklama -