O Andrzeju, co dla Polski wszystko „załatwić” może
Polacy są jednym z najbardziej zaangażowanych politycznie narodów. Nie dość, że z przejęciem żyjemy sprawami ojczyzny, to jeszcze nie stronimy od interesowania się sytuacją w innych państwach. Z jednej strony jest to przejaw troski o losy kraju i świata i w sposób pozytywny świadczy o dążeniu do posiadania rozległej wiedzy, a z drugiej strony często dajemy ponieść się emocjom i wpadamy w różne pułapki zastawiane przez media oraz siły polityczne – te widoczne oraz te, których istnienia nie jesteśmy świadomi. Niestety polityka to w dużej mierze gra interesów, stąd statystyczny Polak co najmniej raz w życiu porządnie się zawiódł na swoim ulubionym polityku lub partii. Tymczasem mało wiemy o Polaku, który nie dość, że jest patriotą i bohaterem, to jeszcze przebywa w bezpośredniej bliskości Wszechmogącego Boga u Niego może dla nas i dla naszej Ojczyzny wszystko uprosić. Jako święty z pewnością nigdy nas nie zawiedzie. Mowa tu o nikim innym jak o Andrzeju Boboli – naszym wielkim i trochę zapomnianym Patronie!
Artykuł ten został napisany na wyraźną prośbę Ducha Świętego, a i sam święty dopomina się o uwagę w wielu nadprzyrodzonych wydarzeniach, o których wspomnimy w dalszej części.
Na początku w skrócie zapoznajmy się z naszym patronem i jego życiorysem.
Andrzej Bobola pochodził ze szlacheckiego rodu, osiadłego w Małopolsce. W latach 1606–1611 studiował w szkole jezuickiej w Braniewie, a następnie 31 lipca 1611 wstąpił do tego zakonu i nowicjat odbył w Wilnie. Śluby zakonne złożył 31 lipca 1613. Później studiował jeszcze filozofię i teologię na Uniwersytecie Wileńskim po czym 12 marca 1622 otrzymał święcenia kapłańskie.
Andrzej Bobola całe życie był w drodze, w nieustannym ruchu. Przemierzał ogromne przestrzenie i to w czasach, gdy po bezdrożach i polnych drogach podróżowało się zaprzęgami, a częściej i furmankami. Trzeba było charakteru i odwagi, by takiemu pielgrzymiemu życiu w czasach nieustannej wojny dawać radę. Porywczy, dumny szlachcic z charakterystycznymi dla swego czasu i pochodzenia wadami, ciężko pracował nad swoim charakterem, o czym przypomniał papież Pius XII: „Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe:
Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie i biorąc krzyż swój na każdy dzień, niech naśladuje mnie (Łk 9, 23),
zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej.” Pragnienie Andrzeja Boboli podążania drogą Jezusową, upór, konsekwencja, odwaga, zaprowadziło go na szczyty chrześcijańskiej miłości, aż do złożenia ofiary ze swego życia.
W okresie od 1642–1646 przebywał w Pińsku i okolicach prowadząc rozwiniętą działalność ewangelizacyjną, a w latach 1646–1652 ze względów zdrowotnych przebywał w Wilnie, przy kościele św. Kazimierza, głosząc kazania i prowadząc wykłady oraz misje. Wrócił ponownie na ziemię pińską, podejmując szeroko zakrojoną ewangelizację – znany jest jako Apostoł Pińszczyzny lub Łowca dusz (Duszochwat), gdyż jego działalność spowodowała lawinę nawróceń ludności prawosławnej na katolicyzm.
W zamęcie konfliktów roznieconych przez powstanie Chmielnickiego Andrzej dostał się we wsi Mohilno w ręce Kozaków, którzy 16 maja 1657 wpadli do Janowa Poleskiego z zamiarem mordowania Polaków. Kozacy traktowali go jako wroga politycznego z powodu nawracania ruskiej ludności, a swoją wściekłość wyładowali na nim w sposób sadystyczny. Na wpół obnażyli pojmanego kapłana i zaprowadzili pod płot, przywiązali go do słupa i zaczęli bić nahajami zmuszając, by wyrzekł się wiary.
On jednak pozostał wierny do końca Chrystusowi, przyzywając co chwilę w trakcie tortur Jego imienia. Następnie oprawcy upletli z gałęzi wierzbowych koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę oraz zaczęli go policzkować, aż wybili mu zęby. Potem wyrywali mu paznokcie i zdarli skórę z górnej części jego ręki. Odwiązali go i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc, a oprawcy dodatkowo torturowali go szablami, raniąc mu palce, nogę oraz przekłuwając oko.
Na koniec zawleczono go do rzeźni miejskiej, rozłożono na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało na głowie do kości, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypano sieczką oraz odcięto mu nos, uszy i wargi. Kiedy z bólu i jęku wzywał imiona Jezusa i Maryi, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język oraz grubym szydłem rzeźniczym podziurawiono mu lewy bok. Potem jego ciało szarpane konwulsjami powieszono twarzą do dołu. Katusze i straszne tortury trwały około dwóch godzin, po których uderzeniem szabli w szyję dowódca oddziału zakończył około godziny 15. jego nieludzkie męczarnie, powodując śmierć. Miał wówczas 66 lat.
Następnego dnia po męczeńskiej śmierci odzyskano zmasakrowane ciało Andrzeja Boboli. Włożono je do trumny i pochowano w podziemiach pińskiego kościoła razem z ponad 40 innymi jezuitami zamordowanymi w tym czasie na Polesiu. Zupełnie o nim zapomniano. Do czasu, aż – 44 lata później – po raz pierwszy, z woli Boga, sam upomniał się o swój kult.
Był rok 1702. Zawierucha wojny północnej zagroziła Pińskowi. Świątobliwy rektor Marcin Godebski rozpoczął gorączkowe poszukiwania patrona, któremu chciał powierzyć opiekę nad pińskim Kolegium Jezuitów. W niedzielny wieczór 16 kwietnia ukazał mu się jakiś nieznany jezuita o budzącej sympatii świetlistej twarzy. “Szukasz patrona, który ochroni Kolegium? Masz przecież mnie. Jestem twoim współbratem. Andrzejem Bobolą, zabitym przez Kozaków w obronie wiary. Odszukaj moje ciało. Bożą wolą jest bowiem, żebyś oddzielił mnie od innych” – powiedział duch.
Ks. Godebski polecił odszukać trumnę. Nie było to łatwe. Przez dwa dni bezskutecznie przetrząsano wilgotne czeluście kościelnej krypty. Wśród rozpadających się trumien nie było trumny Boboli. Drugiego dnia wieczorem Andrzej Bobola objawił się zakrystianowi Prokopowi Lukaszewiczowi, instruując go dokładnie, gdzie znajduje się miejsce pochówku. Trzeciego dnia udano się we wskazane miejsce i po kilku zaledwie sztychach łopatą odsłonięto tabliczkę z nazwiskiem Boboli. Po otwarciu trumny oczom zgromadzonych ukazało się zmaltretowane ciało męczennika. Rektor rozpoznał w zmarłym osobę, która nawiedziła go nocą. Mimo wielu lat przechowywania w wilgotnej krypcie, ciało jezuity było takie jak w chwili śmierci a krew nadal czerwona. Uznano to za cud. Złożono je w krypcie i od tej pory przed męczennikiem modliły się rzesze ludzi. Kolegium i miasto otrzymało swojego patrona. Kult Andrzeja Boboli rósł lawinowo. Wypraszano za jego wstawiennictwem wiele łask. Rozpoczęto starania o beatyfikację, jednak przerwały je rozbiory i kasata zakonu jezuitów.
W Janowie Poleskim, w 1717, w miejscu jego męczeństwa postawiono krzyż pamiątkowy, nieopodal którego w dniu 1 listopada 1723 na rynku doszło do dziwnego zjawiska ukazania się świetlanego krzyża.
Po raz drugi Andrzej Bobola przypomniał o sobie w Wilnie w 1819 r. W wileńskim klasztorze dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, fizyk i kaznodzieja, prześladowany przez carskie władze w wieczornej modlitwie zwracał się do Andrzeja Boboli, zawierzając mu sprawę niepodległości Polski. Właśnie miał kłaść się spać, gdy ujrzał przed sobą jezuitę, którego przed chwilą przyzywał. Duch Boboli kazał mu otworzyć okno. Korzeniewski zrobił to i zamiast klasztornego wirydarza ujrzał rozległą równinę. Tajemniczy gość wyjaśnił mu, że to ziemia pińska, na której został zamęczony za wiarę. Zdziwiony dominikanin ujrzał następnie wojnę, podczas której wiele narodów walczyło przeciw sobie z niespotykaną zawziętością. “Gdy wojna, której masz obraz przed sobą, zakończy się pokojem, Polska zostanie odbudowana i ja zostanę uznany jej głównym patronem” – wyjaśnił duch. Przepowiednię przypomniano 30 lat później, ale wtedy traktowano ją z rezerwą. Dopiero po 100 latach proroctwo okazało się prawdą.
W 1826 r. wznowiono proces beatyfikacyjny Boboli. Spośród setek nadzwyczajnych łask wybrano trzy ewidentne cuda, za cud uznano również niewytłumaczalny doskonały stan zwłok męczennika. W 1853 r. Pius IX wpisał męczennika w poczet błogosławionych. Po beatyfikacji kult jezuity ponownie się ożywił i szerzył się także wśród wyznawców prawosławia. By zahamować tę tendencję, w 1886 r. władze carskie wysłały do Połocka specjalną komisję, która miała za zadanie usunąć relikwie. Kiedy jednemu z “komisarzy”, dowcipkującemu na temat “polskich metod wyrabiania świętych”, spadła na głowę cegła, ciało męczennika zostawiono w spokoju. Kolejną komisję – w 1922 r. – wysłali do Połocka bolszewicy. Tym razem jej zadaniem było zbadanie i potwierdzenie “religijnego oszukaństwa”. Bolszewicy wyjęli ciało z trumny i cisnęli nim o ziemię. Ku ich zdziwieniu zwłoki nie rozsypały się. Miesiąc później uzbrojeni bolszewicy porwali ciało i zawieźli je do Moskwy. Ukryto je w magazynie gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia. “Wykupili” je dyplomaci watykańscy w zamian za dostawy zboża dla głodujących Rosjan.
W 1920 r. – w obliczu sowieckiego zagrożenia relikwię ręki bł. Andrzeja obnoszono w procesji po ulicach Warszawy, błagając jego, Matkę Bożą i bł. Władysława z Gielniowa o ratunek. I cud się zdarzył – “Cud nad Wisłą”, który odmienił losy wojny. Po tym wydarzeniu rozpoczęto starania o kanonizację, a zabiegał o nią sam Józef Piłsudski. Doszło do niej za pontyfikatu Piusa XI 17 kwietnia 1938 r (w święto Zmartwychwstania Pańskiego). Rozpoczął się triumfalny powrót męczennika z Rzymu do Polski. Tłumy ludzi ze łzami w oczach witały Świętego na trasie przejazdu specjalnego pociągu i w kościołach Lubiany, Budapesztu, Bratysławy, Ostrawy a zwłaszcza w polskich miastach – Dziedzicach, Oświęcimiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Kaliszu, Łodzi i Warszawie. Relikwię umieszczono w specjalnej trumnie-relikwiarzu w warszawskiej kaplicy oo. Jezuitów przy ul. Rakowieckiej. Rok później wybuchła wojna. Trumna – skutecznie ukrywana w różnych kościołach przed okupantem i niemal cudem uchroniona przed bombardowaniem – po wojnie powróciła na swoje miejsce. Przewieziono je w konspiracji przed sowiecką władzą jako “zwłoki jednego księdza”.
Współcześnie również św. Andrzej Bobola upomina się o kult. Mówi o tym ks. Józef Niżnik, proboszcz w Strachocinie koło Sanoka i świadek objawienia w 1987 r. Główny patron Polski przekazał, że jest to Wolą Boga, by Polacy zwracali się w swoich sprawach oraz w sprawach dotyczących Ojczyzny przez wstawiennictwo św. Andrzeja. Powinno nas to lekko zawstydzić, że pielęgnując kult wielu zagranicznych Świętych, zapominamy o naszym wielkim Świętym do tego stopnia, że po raz kolejny musi on upominać się o swój kult. Wszystko jednak można nadrobić, wystarczy zwracać się częściej do Św. Andrzeja Boboli i zachęcać innych do zapoznania się z jego postacią.
Zachęcamy do obejrzenia wywiadu z ks. Józefem Niżnikiem, który miał szczęście osobiście rozmawiać ze św. Andrzejem Bobolą na kanale telewizji EWTN. Link poniżej: