Piękni, młodzi, wykształceni…
Piękni, młodzi, wykształceni. Ciepłe pokoje, markowe ubrania, dalekie podróże, a na śniadanie malinowa granola z najlepszym superfood. Ale najpierw szybka fotka na Facebooka, albo Instagrama. Zaraz sprawdzę, czy ma wystarczająco dużo lajków. Przyjaźnie niczym fast-food z przydrożnego baru.
Szybkie sprzęty, szybka kawa, deadline, kaska. High life. Tak światowo. Pędzą, popędzani, nakręcani… Niecierpliwi. Uwierzyli kłamstwom, że szczęście to wynik przypadku… że jest ulotne, że miłość jest ślepa, o ile w ogóle… jest. Wszystko musi być JUŻ. Nieustanny niedosyt. Druga praca, bo muszę mieć więcej. I więcej, i więcej. Wciąż za mało. Czegoś mi brakuje. Przecież nie stać mnie na własne mieszkanie bez kredytu, a i samochód przydałby się już większy… No i marzę o urlopie. Żeby w końcu wyrwać się z tej szarej i nudnej Polski. Muszę UCIEC… Byle się zabawić. Byle nie myśleć za wiele. Byle jak najdalej. Byle mieć „święty spokój”. Byle do urlopu/świąt/weekendu/…
Piękni, młodzi, wykształceni. Smutni i niespokojni, „młodzi emeryci”… Zmęczeni życiem bez celu. Gdzieś po drodze zagubili młodzieńczy entuzjazm i odwagę, pasję życia i wielkie marzenia! Spacer po lesie, taniec zakochanych serc i te pierwsze ukradkowe spojrzenia. Czyste sumienie, wiarę i wolę walki.. I tę dziecięcą radość, kiedy cieszył każdy uśmiech… I zapach świeżego ciasta u babci… A teraz są wiecznie niezadowoleni. Zapatrzeni w ekrany swoich najnowszych smartfonów już nie zauważają staruszki, której wypadły na ulicę wszystkie jabłka z torebki…
Uzależnieni od posiadania i coraz większej adrenaliny. Uwięzieni w bólu samotności. Więcej, mocniej, szybciej. Nie mogą się zatrzymać. Muszą biec. Uwierzyli kłamstwom, że w tym świecie nie ma już miejsca na dobro, uczciwość i prawdziwą miłość. Lepiej być cwaniakiem. No i przecież „każdy tak robi”. Złożone obietnice wyrzucają na śmietnik, razem z popsutym jedzeniem. Przecież liczy się hajs. Zabawa i dobry seks. Przecież musimy „się sprawdzić”! (Byle tylko żaden kościółkowy nie zaglądał mi do łóżka! Co on tam wie o życiu.) Przekonani, że wolność to swawola, a trud czymś, przed czym muszę uciekać. Że w miłości nie ma miejsca na wymagania. Kłamstwo, bezwstyd i hipokryzja stały się normalnością. Nie opłaca się być szlachetnym człowiekiem. Boją się własnych myśli i próbują zakopać je jak najgłębiej. W kieliszku, w pracy, w kolejnej podróży… Przecież na podjęcie najważniejszych decyzji jeszcze przyjdzie czas. Może jutro, może za parę lat, może KIEDYŚ… Wiara, nadzieja, miłość? Haha! Wierność? Małżeństwo? Chyba w średniowieczu. Zadowalają się ochłapami świata, bo mama im kiedyś nie pozwalała sięgać po więcej… Bo ojciec nie nauczył ich wiary w siebie i podejmowania decyzji. Bo lęk zabija pragnienie czystej miłości, ukrytej na dnie serca… Nikt im nie powiedział, że pieniądze szczęścia nie dają. Stała praca, własne mieszkanie i wymarzona podróż do Ameryki też nie. Że nigdy nie ucieknę od własnego serca. Że mój świat nie zawiruje, gdy znajdę się na drugiej półkuli. Że mój raj jest tam, gdzie… moje serce.
Piękni, młodzi, wykształceni. Nie mają czasu na uczucia i słabości. Przecież nikt w domu nie mówił o uczuciach, o marzeniach, o godności człowieka. Liczyła się praca, szkoła, nauka. No i najważniejsze zdrówko. Potem studia. Byle się dorobić. A teraz oni nie mają czasu na ciszę i tęsknotę… Łamią serca sobie i tym, którzy ich kochają. Budują mury obojętności. Przecież muszą być silni. Porażki nie istnieją. Keep smiling culture. Nie mogą przyznać się do błędu, bo co inni powiedzą?! Kłamią, żeby się lepiej zaprezentować, wyśmiewają tych, którzy żyją trochę inaczej. Wyśmiewają dobro, prostolinijność i czystość, choć tak naprawdę trochę zazdroszczą tym, którzy żyją wartościami. Jakby sumienie coś do nich mówiło, jakby COŚ było nie tak… Jakby się czegoś wstydzili.
Kiedyś usłyszeli nawet o Jezusie. Kiedyś otworzyli zakurzoną Biblię, ale nie mają czasu na więcej. Biegną dalej. MUSZĄ biec. Boją się zrzucić maskę fałszywego uśmiechu i być sobą. Boją się wykrzyczeć swój ból i odkryć prawdę. Gdzieś usłyszeli kłamstwo, że milczenie jest złotem, więc teraz sami milczą, tylko niestety zazwyczaj w tych sprawach, gdzie trzeba zająć głos… Boją się podjąć decyzję i zaryzykować. Małe dziewczynki, szukające pocieszenia w męskich ramionach. Wieczni chłopcy, rozczulający się nad sobą, uwięzieni w egoizmie i dobrobycie tudzież pogodni za nim. Ojcowie nie nauczyli ich walki. O siebie, o kobietę, o przyjaźń, o człowieka, więc… Przestali walczyć. Przestali żyć z pasją oraz marzyć o tym, co wielkie. Ale i trudne oraz… bezcenne. A może jeszcze tego nie odkryli? Może nie wiedzą, kim są, czego tak naprawdę pragną? Może nikt im nie powiedział, że życie to walka dobra ze złem? Że KIEDYŚ może być za późno? Że będą zwyciężać dobrem. Że trud ma sens, że wszystko jest możliwe, a ostatecznie liczy się… tylko miłość.
Już zapomnieli opowieści dziadków, którzy walczyli na wojnie. O świętości danego słowa. Pośród trwogi, głodu, cierpienia… walczyli, by obronić honor i godność narodu. Żeby innym żyło się lepiej, żeby oni mogli żyć w wolnym kraju i żeby nie bali się wyjść na ulicę. Oddaliby wszystko, żeby zasnąć wtedy obok ukochanej żony, tulić dzieci i pobiegać z psem na podwórku, a na śniadanie zjeść chleb z twarogiem, potem pogadać z sąsiadem i wyjść na ulicę bez strachu o życie… Czułe słowa, ciepłe gesty. Małe szczęścia… Prości ludzie. Czysta miłość.
A tymczasem w poniedziałkowy poranek z ponurą miną maszeruje do pracy przyszłość narodu i już planują kolejną podróż i po raz setny sprawdzają stan konta. Bo wciąż za mało… Wciąż im czegoś BRAK… Tabletka, kolejny kieliszek, nowa panienka. Egzotyczne wakacje i nowe fotki na Instagramie… Ulubiona piosenka, która przynosi ukojenie… Na rok, na miesiąc, na tydzień. Na chwilę…
- zdjęcie z portalu freepik.com